Przetarłam zaspane oczy dłonią i złapałam się za głowę, chcąc w ten sposób zniwelować przeszywający ból w okolicy skroni. No tak, gdy imprezuje się do białego rana z tą grupą szaleńców nietrudno o jakiekolwiek bolesne dolegliwości.
Przeciągnęłam się w łóżku, po czym odrzuciłam kołdrę na bok i wyszłam na taras, który powoli, sekunda po sekundzie coraz bardziej nasiąkał wodą. Wzięłam głęboki wdech i głośno wypuściłam powietrze z płuc. Lubiłam taką pogodę. Była ukojeniem dla najbardziej postrzępionych nerwów, relaksowała zmęczone myśli, uspokajała. Często w dzieciństwie razem z Amelią biegałyśmy po podwórku, skacząc przez największe kałuże. Obie uśmiechnięte, wesołe, beztroskie, ubrane w czerwone płaszczyki i za duże kalosze. Były to niewątpliwie najlepsze czasy, jakie było mi dane przeżyć. Nasze koleżanki i koledzy lubili upał, słońce w zenicie i jasne niebo nad głową. My cieszyłyśmy się z szarości jesiennego poranka, z ulic, które czasami były wręcz nieprzejezdne od nadmiaru wody i świeżego zapachu, który wręcz pobudzał do życia.
Po upływie kwadransa zamknęłam szczelnie drzwi balkonowe i udałam się do łazienki, aby zażyć kojącego prysznica. Wyszłam z niego obudzona i całkowicie rozgrzana. Tego mi było trzeba po tym męczącym pochlejewie. Dziarsko wskoczyłam w luźne dresy i zbiegłam na dół, do sali jadalnej, aby razem z resztą skonsumować sycące śniadanko.
W sali jadalnej jak zawsze rano, było niewiele osób, jednak stoły zostały pozastawiane bardzo obficie. W kącie dostrzegłam grupkę moich wariatów, do których doczłapałam po chwili, niosąc talerz z sałatką owocową.
- Cześć pajace - przywitałam się "uprzejmie" i pocałowałam każdego w policzek, zasiadając wygodnie przy stole. Każdy z nich pałaszował co innego i wesoło spoglądał w moją stronę, a z ich twarzy jak zawsze nie schodził radosny uśmiech. Idioci.
- Słuchajcie, wpadłem na genialny pomysł - zakomunikował Szczęsny, dławiąc się swoją owsianką -Wczoraj pomyślałem, że fajnie by było wybrać się gdzieś za miasto, odpocząć od zatłoczonego Dortmundu. Reprezentacja wróciła już do kraju, ja mam dwa tygodnie przerwy w meczach w Premier League, a wy zaczynacie spotkania dopiero w przyszłym tygodniu. Co powiecie na mały wypad na jachty? Może pogoda niekoniecznie nastraja na tego typu wypady, ale na pewno się rozpogodzi - zapewnił rozpromieniony i z wyczekiwaniem spojrzał na każdego z osobna.
Nikt nie bardzo kwapił się na takie odległe wyprawy, bo byliśmy raczej typem grupy, która spędza czas dosyć statycznie, najczęściej przed konsolą, albo w barze przy piwie, a ten tu wyskakuje z wypadem na jachty. Ma chłopak pomysły!
- Mnie pasuje - jako pierwszy odezwał się Reus, przygryzając kawałek bułki. - I tak nie mamy co robić popołudniu - stwierdził i posłał Wojtkowi promienny uśmiech.
- Mnie w sumie też - poparł go Mario, a za chwilę Mitch, Kuba oraz Marcel.
- A ty Gabrysia? Chcesz pojechać? - bramkarz skierował we mnie swoje nieziemskie oczęta i wyczekiwał odpowiedzi. - Chodź, będzie fajnie - zapewnił i uniósł kciuk w górę.
- Dobra, niech stracę, ale jak coś mi się stanie, to obiecuję, że powydłubuję każdemu oczy i wystawię na akcję charytatywną - odparłam, wzruszając ramionami, co wywołało u nich niepohamowany wybuch śmiechu. No tak, ADHD Turbo Max się włączyło.
-Okej, skoro wszyscy są pozytywnie nastawieni do mojego pomysłu, to możemy ruszać już po śniadaniu. Zabierzcie jakieś rzeczy na niepogodę, żarcie i spotkajmy się o dziesiątej pod hotelem. Tylko, żeby nikt mi się nie spóźnił! - zakończył rozmowę Wojtek i udał się do swojego pokoju.
Idąc korytarzem do mojego apartamentu zastanawiałam się, gdzie podziała się Amelia. Ostatnio bardzo rzadko ze sobą rozmawiałyśmy, bo dziewczyna prawie cały wolny czas spędzała z Robertem. Czułam, że nasza przyjaźń, trwająca niemal od zawsze, powoli się rozpada mimo, że obiecałyśmy sobie wierność do końca życia. Najwidoczniej Nowaczyk wolała chłopaka od zaufanej przyjaciółki, która była przy niej zawsze, kiedy tamta tego potrzebowała. Postanowiłam poinformować ją o naszym porannym wyjeździe nad morze, toteż zamiast skręcić w lewo, poszłam kilka kroków dalej, by stanąć przed drzwiami jej pokoju.
Uderzyłam beznamiętnie pięścią w mahoniową powierzchnię, ale kiedy po raz trzeci odpowiedziała mi głucha cisza, bez zastanowienia wparowałam do środka gdzie, ku mojemu zdziwieniu nie zastałam żadnej żywej duszy.
Łóżko było porządnie zaścielone, okna szczelnie pozamykane, a w szafach leżaly pojedyncze bluzki i kilka par spodni. Nie lepiej było w łazience. Dodatkowe żele pod prysznic i szampony były całym jej wyposażeniem. Co tu jest grane?! Obróciłam się ze złością na pięcie i jak oparzona wyleciałam z pokoju, kierując się w stronę lokum chłopaków. Oni i Robert byli przyjaciółmi, więc chłopak na pewno ich poinformował, że gdzieś się wybiera.
- Może mi ktoś powiedzieć gdzie do cholery jest Robert i Amelia? - krzyknęłam na całe gardło i popatrzyłam na piłkarzy, którym cień zaskoczenia leniwie przemknął po niewyspanych twarzach.
- Jak to gdzie? We Francji... - odparł spokojnie Marco i uśmiechnął się w moją stronę.
- W jakiej kurwa Francji?! - rozłożyłam zrezygnowana ręce.
Chłopak wydął usta w bladym uśmieszku.
- To ty nie wiesz?
- A wygląda na to jakbym wiedziała? - odpowiedziałam z goryczą w głosie, czując jak do oczu napływają mi łzy. Wybuch płaczu za trzy...dwa...
- Lewy zabrał twoją przyjaciółkę na tydzień do Paryża, bo stwierdził, że w tej zapchlonej dziurze, jaką jest Dortmund nie mają co robić. Myślałem, że Amelia wszystko ci powiedziała, więc nawet nie zaczynałem tematu - odparł poważnie i poprawił swoją nienaganną fryzurę.
- Aha... - odrzekłam cichutko i uśmiechnęłam się smutno, kierując swoje kroki do własnego pokoju.
Zrozpaczona, nieszczęśliwa i przygnębiona owinęłam się ciepłym kocem i siadając przy grzejniku w łazience odpaliłam papierosa. Straciłam przyjaciółkę. Straciłam przyjaciółkę. Straciłam przyjaciółkę. Straciłam...
To zdanie tak ciężko przechodziło mi przez gardło... Nie mogłam zrozumieć dlaczego Amelia zachowała się w taki sposób, dlaczego się ode mnie odwróciła wtedy, kiedy jej najbardziej potrzebowałam. Bardziej niż kogo innego. Obiecała mi pomagać, wspierać, pocieszać i doradzać, a co zrobiła? Wyjechała ze swoim ukochanym, pozostawiając mnie samą z problemami i miłosnymi rozterkami. Całkiem samą. Bo komu ja miałam się wyżalić, no komu? Reusowi, Wojtkowi, a może Mario? Nie, oni i tak by nie zrozumieli. Kobieta jest całkowicie odmiennym stworzeniem. Nie postrzega świata tak jak mężczyzna. Ma zupełnie inne problemy, które dla osobnika płci męskiej są tylko głupią błahostką. Jedną, wielką, głupią błahostką, o którą nawet nie ma sensu się zadręczać...
Zaciągnęłam się trującym smakiem papierosa i głośno zapłakałam. Ta sytuacja. Nie radziłam sobie z nią. Przerosła mnie. Przerosła. Oparłam ciężką głowę o ścianę i wydmuchałam szary dym, a po moim policzku popłynęła łza. Jedna, druga, piąta, dziesiąta... Rzewna i żałosna.
- Gabrysia, kochanie, jesteś tutaj? - usłyszałam troskliwy głos Mario, który ściągał buty w korytarzu. - Gabi? Boże... - wszedł do łazienki w z wrażenia upuścił bluzę na podłogę. - Co się stało, czemu płaczesz i czemu palisz, Gabrysia! - podbiegł do mnie, posadził na kolanach i wyjął fajkę z rąk.
- Mario, Amelia... Ja... Straciłam przyjaciółkę, straciłyśmy kontakt, to tak boli... - mówiłam nieskładnie i wtulając się w tors przystojnego bruneta, zapłakałam cicho. - Ja nie wiem jak to dalej będzie, to jest trudniejsze niż ci się wydaje...
- Ciii, nie płacz już. Wszystko się na pewno wyjaśni... Wiem, że wyjechali. Myślałem, że Amelia ci powiedziała... Nie płacz, Gabrysia... - mówił i gładził mnie dłonią po plecach, wywołując niekontrolowaną euforię. Popchnęłam go lekko do tyłu i usiadłam okrakiem na jego nogach, delikatnie muskając wargami szyję chłopaka, który po chwili objął mnie w talii i dociskając do zimnej, kafelkowanej ściany zaczął natarczywie całować. Nawet nie protestowałam. Nie chciałam. Potrzebowałam tego, jak nigdy dotąd. Potrzebowałam jakiegokolwiek pocieszenia, a w tamtym momencie było to najlepsze pocieszenie jakie mogłam sobie wymarzyć, naprawdę.
Poczułam jak jego dłonie delikatnie wędrują pod moją luźną koszulkę i błądzą niewinnie po plecach. Uśmiechnęłam się szyderczo pomiędzy seriami pocałunków i zabrałam się za odpinanie guzików jego koszuli. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale było to nadzwyczaj nietypowe. Wtem do łazienki wparował Marco z plecakiem na plecach i cholernie zdziwioną miną na twarzy. No tak, nie często spotyka się dwójkę "przyjaciół", którzy namiętnie całują się w kiblu. O boże...
- Eee, nie żebym wam przeszkadzał, ale wszyscy już stoją na dole i czekają na was - poinformowała i uśmiechnął się złośliwie. - Dokończycie później, skarby - dodał i przeczesując swoją perfekcyjną fryzurę, wyszedł na zewnątrz.
Niechętnie podniosłam się z chłodnej podłogi, zabrałam papierosy, koc i zaczęłam pakować swój podręczny bagaż. Po upływie dziesięciu minut z pełnym ekwipunkiem zjawiliśmy się z Mario pod hotelem.
- Co wyście tam tak długo robili? - zapytał Schmelzer z niewinnym uśmieszkiem i spojrzał znacząco na naszą dwójkę.
- Nie chcesz wiedzieć - zarechotali piłkarze i wrzucili moją sfatygowaną torbę do bagażnika niedużego vana Wojtka. - Jedźmy już - dokończył Marco i usiadł na tylnim siedzeniu stylowego samochodu.
Po upływie pięciu godzin byliśmy już nad morzem w Rugii, miejscowości, w której Szczęsny wynajął specjalnie dla nas prestiżowy jacht. Przeprowadziliśmy uprzejmą rozmowę z właścicielem, dowiedzieliśmy się którędy najlepiej płynąć i jak steruje się tym cudeńkiem, a po zapewnieniu, że będziemy ostrożni i niezwykle uważni, ruszyliśmy przed siebie. Przed nami rozciągał się niezwykły krajobraz morski. Delikatne fale z piętrzącą pianą co chwila ginęły w zbiorniku turkusu. Niebo miało bajecznie błękitny kolor, któremu towarzyszyły białe dodatki w postaci niewielkich chmur. W oddali było słychać pokrzykiwanie mew oraz szum otwartego morza. Całkowita cisza i spokój. Relaks dla duszy i ciała. Wojtek, to był strzał w dziesiątkę.
Jako mała dziewczynka byłam niezwykle zaciekawiona odległymi, wodnymi wyprawami. Lubiłam patrzeć na drżącą w podmuchu wiatru wodę, skąpany w złocie słońca drobny piasek i radość na twarzach dzieci, które z przyjemnością budowały rozmaite budowle nad brzegiem. Niestety, to wszystko oglądałam w salonie, na szklanym ekranie telewizora. Uwięziona w mieście, przykuta do zatłoczonego centrum, siedziałam smutno wpatrując się w kolorowe widokówki, które słały mi ciocie z różnych zakątków świata. Kreta, Turcja, Bornholm, Francja, Włochy, Rzym, Portugalia. Moja tablica korkowa w pokoju była przyozdobiona "całym światem". Pięknym, niezgłębionym, a tym bardziej niedostępnym dla małej dziewczynki z wielkimi marzeniami. Westchnęłam cicho i wtuliłam się w ramiona Gotzego, który siedział na drewnianej ławeczce i tak jak ja przyglądał się scenerii. Bramkarz Arsenalu i Roman siedzieli na pokładzie dziobowym i raźno rozmawiali o ubiegłych sezonach piłkarskich. Marcel wraz z Kubą i Kevinem rżnęli w karty, a Reus i Hummels prowadzili zawiłą konwersację o silnikach samochodowych.
Przymknęłam oczy i pozwoliłam moim nozdrzom napawać się tą cudowną wonią wolności.
Nagle poczułam lekki powiew wiatru, który przysporzył moje ciało o dreszczyk. Podmuch z każdą sekundą stawał się coraz silniejszy, aż w końcu zmusił mnie do podniesienia powiek. Nieskazitelnie czyste niebo spowiło się w nieprzyjemnej szarości, a falujące morze nabrało porywczego charakteru. Zadrżałam, poprawiając rękawy fioletowej bluzy, którą pożyczyłam od Mario. Chłopacy zaczęli zwijać żagle i chować cały zapas piwa do podpokładowego pokoiku. Płynęliśmy ku portowi, jednak był on za daleko, aby dostać się do niego jeszcze przed przybyciem nawałnicy. Poczułam jak o moją skórę zaczynają uderzać krople wody. Jedna po drugiej, spływały pojedynczo po stalowej konstrukcji jachtu. Ubraliśmy kurtki przeciwdeszczowe i stabilnie trzymaliśmy się solidnej konstrukcji "pojazdu". W tyle usłyszeliśmy huk, spowodowany uderzeniem pioruna i charakterystyczne grzmienie, któremu towarzyszył potężny wiatr razem z ulewą. Fale nabierały coraz to większej wysokości, powodując że jacht zaczynał wręcz po nich surfować. Piłkarze świetnie się bawili, biegali po pochylającym się pokładzie, udając, że są pijani, śmiali się, gawędzili, kompletnie nie świadomi konsekwencji takiego zachowania. Przecież woda to nieposkromiony, nieokiełznany i nieprzewidywalny żywioł, któremu w żadnym wypadku nie należy ufać, ani robić sobie żartów. Zmarszczyłam brwi, patrząc na ich dziecinne wybryki i właśnie wtedy poczułam jak część wzburzonej fali z całą siłą uderza o kadłub, chluszcząc lodowatą, słoną wodą dookoła.
- Chłopaki, przestańcie, to nie jest śmieszne! - krzyknęłam, chcąc doprowadzić ich do porządku. - Komuś może stać się krzywda! - wołałam, przez zagłuszający dźwięk zimnego deszczu.
Oni jednak totalnie zlali to, co do nich powiedziałam i z rozbawionymi minami bawili się w "Titanica". Puściłam się drewnianej poręczy ławeczki, której do tej pory kurczowo się trzymałam i skierowałam swoje kroki w kierunki tych idiotów.
- Gabi, co ty robisz? Zostań tutaj do cholery! - wrzasnął za mną Mario i ruchem ręki nakazał wrócić do siebie. - Gabrysia! Chodź tutaj! Oni są dorośli, wiedzą co robią! Nie ryzykuj! - odkrzyknął w odpowiedzi, na wskazanie przeze mnie głową celu mojej "wycieczki". Popatrzyłam chwilę na niego i powoli zaczęłam wracać do poprzedniego punktu obserwacji. Wtem jacht pod wpływem silnej fali zakołysał się i nieznacznie wyskoczył do góry. Wielka partia morskiej wody uderzyła o dziób i pokryła ciekłą substancją pokład. Wykonałam jeszcze jeden krok do przodu i poczułam jak runę z impetem na ziemię, wyprowadzona z równowagi przez zawistny żywioł. Zjechałam po śliskiej powierzchni jachtu, uderzając głową o metalową barierkę i niemal nieprzytomna z pulsującą raną w skroni wpadłam jak śliwka w kompot do lodowatej wody. Przed oczami miałam ciemność, jedną wielką ciemność i zimno, które obezwładniało filigranowe kończyny.
Mario
Usłyszałem zgaszony przez podmuch wiatru krzyk Gabrielli i jej porcelanowe ciało bezwładnie wpadające do bezdennego zbiornika. Poczułem łzy smutku w oczach i paniczny strach, który przeszył moje ciało. Boże! Przecież ona się utopi! Muszę jej pomóc! Ja pierdole, ona nie może umrzeć!
- Człowiek kurwa za burtą, człowiek! - wrzasnąłem i zabrałem się za zdejmowanie koszulki. Ostry chłód jesiennego wiatru uderzył w mój tors. Wskazałem chlopakom dłonią dryfującą pod powierzchnią posturę Gabrysi i nie czekając na jakiekolwiek komentarze zanurzyłem się w bezkresnej czerni, chcąc jak najszybciej wyratować dziewczynę z morderczych ramion akwenu.
Woda była piekielnie zimna, usztywniająca najbardziej ruchliwe członki mojego ciała. Musiałem działać szybko. Impulsywnie zacząłem przebierać w wodzie rękoma, próbując odnaleźć ciało ukochanej. Zanurkowałem w wodzie. Pustka. Kompletna pustka. Zrozpaczony rozejrzałem się wokoło. Nic. Ani śladu mojej Gabrysi. I co teraz? Zanurkowałem ponownie narażając się na nieprzyjemny nacisk wody. Poczułem inną dłoń, ocierającą się o moją. Jej dłoń. Drżącymi rękoma wydobyłem ją na powierzchnię i z pomocą chłopaków z drużyny wyjąłem zmarzniętą dziewczynę z wody. Przerażeni owinęliśmy ją szczelnie w koc i czekaliśmy aż sztorm ucichnie, wolno zmierzając do brzegu.
Jej ciało było całe zesztywniałe. Klatka piersiowa w nierównych odstępach unosiła się do góry. Oddech miała świszczący. Twarz bladą, usta mocno posiniałe.Nie ruszała się. Leżała pośrodku nas nieprzytomna i pozbawiona życia.
- Gabrysia - szeptałem - Gabrysia, kochanie, słyszysz mnie? - wołałem łamiącym się głosem - Kochanie...
Zacząłem tracić nadzieję, moje serce coraz bardziej pękało, lada moment mogła odejść ukochana, a my nadal dryfowaliśmy ku brzegowi. Każda minuta była na wagę złota.
Zbliżając się do portu przestała oddychać, a twarz jeszcze bardziej jej pobladła. Łzy stanęły mi w oczach. To nie może być koniec...
____________________________________________________________________
Wiem, zawaliłam, zawaliłam po całości. Zawiodłam was, moich czytelników. Zawiodłam wasze zaufanie. Nie dodałam rozdziało. Wybaczcie... Przepraszam...
Mam teraz tyle na głowie, w weekend tylko siedzę i się uczę, a w tygodniu po kolei zaliczam, piszę, odpowiadam i trenuję. Nie mam czasu na opowiadanie. Wiem, że tracę czytelników. Jest was i tak mało. Nie chcę kończyć tego opowiadanie, nie chcę zamykać bloga, chcę tu pozostać, ale muszę mieć dla kogo.
Pisanie odcinka nie idzie mi tak łatwo. Potrzebuję czasu, aby napisać coś konkretnego, przemyślanego. Poświęcam na to naprawdę dużo czasu, cholernie się staram, aby wszystko trzymało się kupy. Piszę dla siebie, ale przede wszystkim dla was. Dla was nie śpię po nocach, by wymyślić kolejne wątki, dla was zarywam powtarzanie z chemii, aby wreszcie dodać rozdział. Poświęcam się, bo mi na was zależy. Proszę, nie podcinajcie mi skrzydeł, nie zostawiajcie mnie. Chciałabym mieć więcej czytelników, komentarzy, chciałabym być znaną blogerką. Pozwólcie mi to zrealizować.Każdy wasz komentarz sprawia, że czuję się doceniona, szczęśliwa. Po prostu bądźcie ze mną na dobre i na złe, a ja postaram się wam to wynagrodzić w odcinkach. Kocham was.
Kolejny postaram się dodać za tydzień, trzymajcie się...
Sog.