niedziela, 3 sierpnia 2014

ACHTUNG PLS!

Hellow mordy, mam dla was szybkie info.
Jeżeli jakiś z czytelników/obserwatorów tego bloga jest zainteresowany moją dalszą pseudo twórczością to gorąco zapraszam na 


kisski, xx sognante

piątek, 7 lutego 2014

18 - You're too pretty for me

Po upływie dziesięciu minut szliśmy z Mario wąskim korytarzykiem do jadalni, aby razem z przyjaciółmi zjeść śniadanie. Szliśmy za rękę. Za rękę, boże.
W sali siedzieli już chłopcy, którzy z nadzwyczajnym spokojem i pogodą ducha smarowali razowe kanapki serkiem. Miło było mi ich widzieć takich wyluzowanych, zrelaksowanych i uśmiechniętych. Moje szczęście udzieliło się chyba całej drużynie. I Dobrze.
Usiedliśmy przy stole, obok chłopaków i w ciszy zajęliśmy się spożywaniem posiłku. Oczywiście ledwo co zdążyliśmy przybyć na miejsce, już zaczęli nam zadawać natrętne pytania.
- Jak tam po nocy? Mario jest niezły, co Gabryśka? - jak zawsze zestaw idiotycznych pytań rozpoczął blondynek, który śmiał się od ucha do ucha i prowokował do tego samego resztę.
- Oj bardzo - odpowiedziałam i nabiłam ananasa na widelec. Piłkarze wymienili między sobą znaczące spojrzenia i wybuchnęli śmiechem. Automatycznie wszyscy, ale oprócz Wojtka, wiadomo.
- To jak, co dzisiaj robimy? - zagadał Marcel, poprawiając opadające na twarz włosy.
- No nie wiem, może mały melanżyk na plaży, jakieś lokalne piwko, ziółko? - brwi Hummiego powędrowały ku górze.
- Chyba myślimy podobnie! - Mitchell przybił piątkę z przyjacielem i dokończył swój sok. - To jak teraz plażowanie, a wieczorem imprezowanie? - spytał przyjaciół, na co oni skinęli twierdząco głową. Idealnie.
- A ty Gabrysia, idziesz z nami?
- Ja bym nie poszła? - prychnęłam oburzona. - Nie ma Gabrysi nie ma imprezy! - zaśmiałam się i przytuliłam do Mario, mojego osobistego chłopaka. Mojego. Tylko mojego.
- To świetnie, zbierać manatki i widzimy się za kwadrans na dole! - poinformował Mats i wstał od stołu, przy okazji zbierając zbędne naczynia.
Wgramoliliśmy się jakoś na górę i zaczęliśmy pakowanie potrzebnych rzeczy do plażowej, bawełnianej torby. Nie lubiłam tam chodzić, nie lubiłam pływać, opalać się. Nienawidziłam tego wręcz! Krępowałam się rozebrać przez "publiką" i paradować w kostiumie po piasku, świecąc tyłkiem na boki. Br...
Z niechęcią wyciągnęłam jasno-pomarańczowe bikini i  rzuciłam je na łóżko.
- Nie wkładam tego, idę w golfie - mruknęłam do Mario i oparłam się plecami o ścianę.
Chłopak popatrzył na mnie rozbawiony i uśmiechnął się szeroko.
- Jaja sobie robisz? Czego ty się wstydzisz? - zapytał ze zdziwieniem - przecież masz idealne ciało, kochanie! - pocałował mnie w czoło i przytulił do siebie.
- Nie prawda, jest takie męskie, blade, okropne... - odparłam, dotykając dłonią "stalowej kratki" na brzuchu i wzdrygnęłam się natychmiast. Mimo, że wiele osób zazdrościło mi damskiego "bica", szczupłej sylwetki i idealnych kształtów, nie lubiłam siebie. Uważałam, że normalna dziewczyna powinna być szczupła, opalona i nie obdarzona tym cholernym umięśnieniem. Było to dla mnie straszne, że miejscami wyglądam jak wysportowany nastolatek. Chociaż z drugiej strony lepsze to niż fałdy tłuszczu dookoła. Westchnęłam i uśmiechnęłam się blado.
- Przebieraj się i nie narzekaj, jestem w łazience - ponętny głos Mario wyrwał mnie z zamyśleń.
- Taa... - przewróciłam oczami i ubrałam na siebie kostium.
Około pół godziny później byliśmy już na pięknej, piaszczystej plaży. Wiał delikatny, przepełniony zapachem morza wiatr, a w oddali było słychać pokrzykiwania mew. Uwielbiałam tego słuchać.
Tafla wody pozostawała niemal niewzruszona, niezmącona najmniejszą falą. Przejrzysta woda lśniła w słońcu i pod żadnym względem nie można było porównać jej do naszego Bałtyku.
Westchnęłam i uśmiechnęłam się do Mario, stojącego tuż obok mnie. Wyglądał nieziemsko w czarnych okularach i połyskującej otoczce promieni słonecznych. Odwzajemnił uśmiech i rozpoczął przygotowywanie nam "stanowiska odpoczynku". Po upływie kwadransu wszystko było gotowe i razem z chłopakami siedzieliśmy spokojnie na ręcznikach. No tak, spokojnie... Myślałam, że będzie spokojnie... jednak z nimi jak z dziećmi, nie usiedzą w miejscu.
- Eee! Chłopaki! Idziemy pływać! - z miejsca poderwać się rozentuzjazmowany Hummels, za którym jak na skinienie z ziemi podskoczyła reszta tych gamoniów. Oczywiście oprócz mojego księcia, który pilnował swojej księżniczki.

Piłkarze, niczym dzika zwierzyna, wbiegli z hukiem do wody, która rozbryzgiwała się pod wpływem ich
energicznych ruchów. Ochlapywali się wodą, podtapiali nawzajem i zachowywali jak małpy wypuszczone z klatek. Mario był przy nich taki dojrzały. Zbyt dojrzały wręcz. Siedział obok mnie na turkusowym ręczniku i miarowo oddychał relaksując się w kąpieli słonecznej.
- Nie dołączysz do nich? - spytałam po chwili i wtuliłam się w piłkarza, który objął mnie umięśnionym ramieniem.
- Nie kochanie, nie zostawię ciebie samej - w odpowiedzi pocałował mnie delikatnie w usta i uśmiechnął się szeroko.
Jednak szanowni panowie z zespołu chyba mieli co do nas zupełnie inne plany. Po paru minutach wodnej zabawy zorientowali się, że ich skład w wodzie jest niekompletny. Nastąpiła chwila konsternacji, po której wszyscy jak w wojsku ruszyli po nas na piasek. O nie. Woda i ja to zdecydowanie nie najlepszy pomysł.
Marco podbiegł jako pierwszy i ze złośliwym uśmieszkiem zatarł ręce.
- No dalej słodziaki, idziemy się pobawić! - wykrzyknął i złapał mnie za ręce, a za nim Marcel, który pociągnął Gotze w kierunku reszty.
- Marco, proszę cię tylko nie to! - próbowałam stanowić opór, ale moja siła w porównaniu do siły przystojnego piłkarza nie miała sobie równych. W lnianej różowej sukience, którą miałam na sobie wylądowałam miedzy  litrami słonej cieczy. Palant uśmiechnął się zadowolony ze swojego marnego czynu i wziął mnie na barana, brodząc nogami w morzu.
Czułam jak letnie strumienie spływają mi po plecach i jak zastępują klej, dociskając materiał sukienki do mojego ciała. Okropne uczucie.
- No już dobra, postaw mnie Neptunie - zaczęłam wiercić się na jego barkach, co w efekcie spowodowało, że wpadłam z hukiem do wody. Niemądrze Gabrysia, niemądrze.
Wyszłam ze zbiornika trzymając się za ramiona i ściągnęłam z siebie przemoczone ubranie. Powiesiłam je na kolorowym parasolu, patrząc spod słomianego kapelusza jak reszta świruje w oddali. Po chwili dołączył do mnie Mario, kładąc się niemal na mnie i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Jego ręką powoli powędrowała mi na plecy i zaczęła majstrować przy wiązaniu góry kostiumu.
- Rozbestwiłeś się ostatnio - mruknęłam z sarkastycznym uśmiechem i odsunęłam się od niego - jesteśmy w miejscu publicznym, kochanie. W odpowiedzi otrzymałam tylko serię pocałunków na szyi.
- Mogę już zwymiotować? - obok nas pojawił się Marco i reszta jego bandy. - Jesteście obleśni, jak matkę kocham - wyłożył się na pogiętym kocu i nasunął na noc ray-bany.
- Zazdrośnik - pocałowałam go w policzek i wstałam z miejsca. - Nie wiem jak wy, ale ja wracam do hotelu. Od tego słońca zaraz zamienię się w kraba- potarłam piekącą skórę i nakryłam się wyschniętą sukienką. - Mario, idziemy.
- Już moja księżniczko, twój giermek się zbiera - Gotze pocałował mnie w rękę i biorąc na ręce, zaniósł do hotelu.

____________

W naszym tymczasowym miejscu wypoczynku siedzieliśmy do wieczora zajadając się nachosami i oglądając filmy na DVD.  Chłopaki zdecydowali się wyjść na jakieś balety do centrum, ale mina mojego leniwego i aspołecznego partnera nie wydawała się przemawiać za tą propozycją.
- Idźcie sami, pijacy, my zostaniemy tutaj - przytulił mnie do siebie i sięgnął po szklankę.
- Znowu mamy iść sami? Gotze, stajesz się powoli nudny. Już niedługo będziesz siedział w bujanym fotelu z fajką i gromadką dzieci dookoła - zirytowany odpowiedzą Wojtek, przewrócił z gniewem oczami. Nie przyjechaliśmy tutaj po to, żeby patrzeć jak cały dzień się miziacie. Może poświęciłbyś nam czasami trochę czasu?
- Ej, bramkarz, zluzuj trochę co? Bo gorąco się zrobiło - Mats jak zawsze starał się załagodzić sytuację. - Jak chce, to niech zostanie, nie zmuszajmy go, jego wybór. Ma dziewczynę, to z nią chce spędzać wolny czas. My się trochę pobawimy i wrócimy jakoś do rana - wyszczerzył zęby w uśmiechy. - Te, lamusy zbierać dupki i spadamy na laseczki - zakończył i zniknął na tarasie.
Pół godziny po wyjściu chłopaków zaszyliśmy się z Mario w sypialni. Założyłam jego koszulkę i bluzę i w nieładzie na głowie siedziałam mu na brzuchu, paląc papierosa. Piłkarz delikatnie gładził mnie po nagim udzie i uśmiechał się rozkosznie.
- Podobasz mi się z tym papierosem, kochanie - przerwał swym dźwięcznym głosem, nieustającą ciszę i podniósł się do szafy, z której wyjął małą, skórzaną walizeczkę.
- Co to jest? - spytałam zaciekawiona, zaglądając mu przez ramię.
- Zabawki dla niegrzecznych dziewczynek - pocałował mnie i wyjął na podłogę całą zawartość.
Otworzyłam z wrażenia usta na widok plastikowych torebeczek z narkotykami, paczek najdroższych papierosów i wina z wyższych półek. To musiało kosztować majątek.
- Nie przebieram w towarze  kochanie, jak  już szalejemy to chociaż na bogato. Chcesz? - podsunął mi pod nos kieliszek z czerwonym winem - nie bój się, nie upiję cię.
Wzięłam od niego naczynie z trunkiem i zamoczyłam w nim usta. Cudowne. W kilka chwil opróżniłam wszystko do dna.
Usiedliśmy razem na łóżku i zapalaliśmy kolejne "specyfiki". Mario nie zachowywał się jak jakiś pijak czy narkoman. Wszystkiego próbował z umiarem i spokojem. Podobał mi się w takim wydaniu.
Ze skrętem w palcach, siedziałam mu na brzuchu i zaciągałam się smakiem tego cholerstwa. Gotze, oparty plecami o ścianę, wpatrywał się we mnie i gładził po włosach. Ściągnęłam z siebie bluzę i rzuciłam gdzieś w kąt, po czym podeszłam do otwartego okna i odrzucając włosy do tyłu oparłam się o framugę.
Na zewnątrz było cicho. W oddali koncert świerszczy. Na niebie welon gwiazd i srebrzysta tarcza księżyca. I ja. Pośród tego krajobrazu. Mała dziewczynka z papierosem.
Głęboko wciągnęłam w nos powietrze nocy, którym pachniała cała okolica i uśmiechnęłam się sama do siebie. Teraz czułam się naprawdę spełniona i szczęśliwa. Miałam swojego księcia z bajki u bogu, gromadkę wspaniałych przyjaciół i wakacje w pięknym miejscu na nie mój koszt. Czego chcieć więcej? Może brakowało mi tylko tęczowego jednorożca i słodyczy, ale o tym przecież można pomyśleć później, prawda? 

- O czym myślisz? - przy moim uchu zabrzmiał męski głos mojego ukochanego. Objął mnie mocnymi dłońmi w talii i przyciągnął do siebie, całując w szyję. 
Wyrzuciłam przez otwarte okno dogaszonego blanta i wplotłam swoje wątłe, totalnie nieopalone dłonie między burzę jego fantastycznych włosów, przyciskając się chłopaka do siebie.
Mario zaczął obdarowywać mnie mocnymi, namiętnymi pocałunkami, które zmierzały coraz bardziej w stronę dekoltu. Chwilę później siedziałam już na parapecie w rozpiętej koszuli i oddawałam się tej rozkosznej przyjemności. Gotze jednak był ostatnio nad wyraz rozochocony i nie miał zamiaru na tym poprzestać - znowu. Zaczął pozbywać się reszty mojej garderoby i łapiąc mnie w pasie, próbował przenieść mnie na łóżko. 

- Ej, kochanie, chyba się zbyt zagalopowałeś - odsunęłam się od niego i zapięłam ubranie z satysfakcją patrząc na jego zawiedzioną minę.
- Co jest, Gabi.... - popatrzył na mnie z miną zbitego pieska i usiadł na skraju łóżka.
- Co za dużo to niezdrowo, ostatnimi czasy strasznie cię ciągnie tylko do jednego... - zaśmiałam się i poprawiłam odstające na boki, ciemne włosy. 
- To wszystko twoja wina, jesteś zbyt piękna... - posłał mi jeden ze swoich ponętnych uśmiechów i zamknął się w łazience.
__________________________________________________

Strasznie zasłodzony , przepraszam ;_;
Ostatnio bardzo zaniedbałam bloga i jesteś naprawdę zła na samą siebie. Dużo się u mnie zmieniło, ja się zmieniłam, ale mimo wszystko nadal o was pamiętałam i nadal myślałam o tym opowiadaniu. 
Niedługo na stronie głównej wybije 10 000 wejść!!! To niesamowite, dziękuję:* 
Wierzę, że moi prawdziwi czytelnicy nadal tutaj są i czekają na rozdział. Nie wiem kiedy dodam kolejny, ale mogę wam obiecać, że dodam na pewno. 
Myślę też ostatnimi czasy nad nowym blogiem i nową historią. Mam skompletowanych bohaterów, w miarę ogarniętą fabułę, ale co do niej nie jestem jeszcze pewna. W razie czego dam wam znać :))
Komentujcie i piszcie, co sądzicie o tym "czymś" :(
Kocham mocno <3 
Sog.

niedziela, 24 listopada 2013

17 - Ich liebe dich

- Śpisz laleczko?
Zamruczałam z zadowolenia i nadal z zamkniętymi powiekami wsłuchiwałam się w kojącą ciszę naszej sypialni. Czułam jego obecność. Czułam jak wpatruje się we mnie tymi przenikliwymi, ciemno-orzechowymi tęczówkami, jak uśmiecha się ponętnie i przeczesuje grzywkę palcami. Czułam zapach jego obłędnych perfum, które zdążyłam aż za dobrze poznać. Czułam go w całym pokoju. Był ze mną. Był każdego dnia, sprawiając, że stawałam się bardziej szczęśliwa niż dotychczas. To mogłoby trwać wiecznie.
- Gabrysia, skarbie... - szepnął po raz drugi, muskając wargami moją szyję. Boże.
Obróciłam się do niego plecami, udając, że śpię. Poza tym nie mogłam wytrzymać tej cholernej bliskości. Nie żeby mi to nie odpowiadało. Po prostu ten facet działał na mnie tak pociągająco, że aż było to do nie opanowania. Miłość jest głupia.
Mario jednak nie poprzestał na tym i objął mnie dłońmi w talii, całując jednocześnie moje ramię. Zbliżał się do dekoltu, szyi, ust. Kurwa.
- Mario... - westchnęłam i przeciągnęłam się wygodnie, spoglądając na niego z ukosa. Ideał w rzeczy samej.
- Cześć śliczna - wymówił i pocałował mnie na powitanie. Subtelny, delikatny, "przyjacielski" pocałunek. - Zbieraj się, niedługo wyjeżdżamy - dodał i zabrał się za pakowanie swojej torby. Po niedługim czasie dołączyłam do niego, a w efekcie po upływie kwadransa byliśmy gotowi do drogi.
Razem zeszliśmy na śniadanie, gdzie siedziała już reszta naszych towarzyszy. Wszyscy byli maksymalnie zmęczeni i śpiący. W końcu nie codziennie trzeba przejechać niemal całe Niemcy, bo koleżanka-gapa tonie w morzu. Przywitałam się z każdym całusem w policzek i usiadłam do stołu z kubkiem kawy.
- Gotowi do drogi panowie? - zaczął Marco, zajadając się jogurtem naturalnym.
- Powiedzmy, mam nadzieję, że w końcu będziemy mogli odpocząć jak ludzie...
- No nie wiem Wojtuś, nie wiem. Przy twojej popularności i gorącym ciałku żadna panienka nie usiedzi spokojnie - zaśmiał się Mario i pogłaskał kolegę po nienagannie ułożonych włosach.
Chłopak udał, że nie usłyszał ironicznego komentarza kolegi i beznamiętnie zwrócił się do mnie:
- A ty, jak się czujesz Gabrysia? Lepiej? 
- Tak, czuję się cudownie, dziękuję - uśmiechnęłam się do niego słodko i przeleciałam wzrokiem po zebranych, którzy ze złośliwym uśmieszkiem patrzyli na Mario. - Co? - zmarszczyłam brwi.
- Chyba wiem, czemu czujesz się cudownie - zaśmiał się Marcel. - Czyżby erotyczne doznania z panem Gotze tak poprawiły ci nastrój? - spytał, na co cała drużyna wybuchła śmiechem, no... z wyjątkiem Szczęsnego. 
- Jesteście najbardziej zboczonymi ludźmi, jakich poznałam, serio - odparłam i wzruszyłam ramionami.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - Schmelzer poruszył brwiami. - Czekamy. 
- Oj, dajcie spokój - do rozmowy wtrącił się mój ukochany. - Umiecie drążyć dziurę w brzuchu. Nie wasza sprawa. Choć Gabi pójdziemy po walizki - wziął mnie za rękę i zaprowadził na piętro. W oddali usłyszałam tylko głośne "Uuu..." i głupkowaty chichot. Banda niewyżytych idiotów. 
- Chyba musimy porozmawiać... - zaczęłam i przytrzymałam nadgarstek Mario, kiedy dobrnęliśmy do apartamentu. - "To coś" co między nami jest chyba...
- Potem kochanie, potem - Chłopak zatkał mi usta namiętnym pocałunkiem i wyszedł z bagażem na zewnątrz. Cholera!

                                                                                *

Do Czarnogóry dojechaliśmy dopiero popołudniu. Słońce, jak to bywa o tej porze roku, nie grzało najmocniej, ale przyjemne ciepło dawało się we znaki. Wszyscy byli w świetnych humorach i cieszyli się na błogie lenistwo, przy morskich falach i winie. Czarnym vanem Wojtka dotarliśmy do prestiżowego hotelu, który był położony w odległości zaledwie stu metrów od plaży. W dodatku jego lokalizacja odpowiadała naszym potrzebom prywatnym. Z dala od tłocznych kąpielisk, tłumu fotoreporterów i ciekawskich gapiów - na uboczu. Rozkład w pokojach był oczywisty. Ja z Mario na parterze w "jedynce" z tarasem i łóżkiem małżeńskim, Reus z Matsem, Mitchem i Marcelem w "dwójce" obok nas, a Wojtek, Illy i Kevin w "trójce" na piętrze. Brakowało mi tylko dwóch osób, których wymienienie jest chyba niepotrzebne...
Zmęczona długą podróżą położyłam się w miękkiej, satynowej pościeli i przymknęłam oczy, rozkoszując się kojącym szumem fal i krzyku mew. Spodziewałam się, że dołączy do mnie zaraz Mario, więc próbowałam wykorzystać jak najlepiej chwilę samotności. Podeszłam do wielkiego, drewnianego okna i zatopiłam wzrok w falującym turkusie bezkresnych wód. Na krótki moment myślami wróciłam do Warszawy, rodzinnego miasta. Do uczelni, rodziców, którzy zawsze na względzie mieli tylko siebie, przyjaciół, którzy tak naprawdę nigdy nimi nie byli, miejsc, w których lubiłam przebywać. Wtedy przypomniałam sobie, że niedługo wracam do domu, niedługo zakończę ten magiczny rozdział pod tytułem "Dwa miesiące z Mario" i znowu zacznę żyć smutną rzeczywistością. Ostatni tydzień szczęścia, radości, ostatnie chwile z nim...
"Wszystko, co dobre szybko się kończy" - szepnęła łza, spływająca po moim policzku.
- Płaczesz? - ciepłe dłonie przystojnego piłkarza oplotły moją talię, a jego głowa spoczęła na barku. - Co się stało kochanie? - spytał z troską.
- Nic, nie płakałam - sprostowałam szybko i błyskawicznie otarłam strużkę wody. - Coś mi do oka wpadło, nic więcej - zmusiłam się do bladego uśmiechu. - Co tam u reszty? - raptownie zmieniłam temat.
- Wyszli, mamy dużo czasu dla siebie skarbie, choć na plażę - szepnął mi do ucha i pociągnął za rękę na zewnątrz.
Usiedliśmy w wąskim zakątku plaży, gdzie widok był inny niż wszędzie. Otwarte morze, dookoła rozmaite drzewa, uformowane wydmy z piasku. Znałam to miejsce dokładnie. To właśnie tutaj siedzieliśmy w ostatni dzień naszych wspólnych wakacji kilka lat wcześniej. To właśnie tutaj mówił mi, jak bardzo mnie kocha. Wspomnienia wróciły. Serce mi pękło. Dzięki Mario.
- Pięknie tutaj prawda? - spytał i złapał mnie za rękę.
- Bardzo... - wymówiłam z drżącym głosem. - Już kiedyś tutaj byłam - zaczęłam niepewnie - dokładnie w tym samym miejscu.
- Ja też - powiedział i spojrzał mi głęboko w oczy. Zadrżałam. - Byłem tu razem z Tobą kochanie. 
Cisza. Cisza. Cisza.
- Kocham Cię... - zamruczał mi do ucha i pocałował w szyję.
- Czemu nie powiedziałeś mi tego wcześniej? - spytałam wzruszona ze łzami w oczach.
- Bo u mnie słowa się nie liczą. Ja nie kocham słowami Gabrysia, ja kocham czynami. Parę lat temu też powiedziałem ci o moich uczuciach. Naobiecywałem gwiazdek z nieba i co? Nic nie zrobiłem. Zawiodłem twoje zaufanie i zraniłem cię. Nie umiałem nawet zadzwonić, skontaktować się z Tobą w żaden sposób. Zachowałem się jak bezmyślny szczeniak, który myśli, że może mieć każdą. Nie chcę więcej popełnić tego błędu, nie chcę wyznawać miłości słowami. Gdy tylko cię zobaczyłem na murawie, dwa miesiące temu, zakochałem się po raz drugi. Zrozumiałem, ile straciłem, zrozumiałem swoje zachowanie. Zniszczyłem ci przez to życie, zrujnowałem twoje serce i jestem całkowicie świadomy swojego beznadziejnego czynu. Teraz wiem, że jesteś mi potrzebna jak powietrze. Bez ciebie moja egzystencja jest niczym, jak róża bez wody, jak tęcza bez deszczu. Czy jesteś mi w stanie jeszcze wybaczyć? - zakończył i spojrzał wyczekująco na mnie. Jak ja bardzo chciałam to usłyszeć, jak bardzo tęskniłam za dwoma słowami "Kocham cię" wypowiadanymi przez niego z namacalną delikatnością, subtelnością i przywiązaniem. Byłam wtedy cholernie szczęśliwa. 
- Jestem, Mario - odrzekłam - jestem.
Chłopak uśmiechnął się łobuzersko i wpił się z niepohamowaną zachłannością w moje usta. Całowaliśmy się spragnieni siebie jak nigdy dotąd. Złapał mnie ostrożnie w pasie i opuszczając plażę dostał się do pokoju przez półotwarty taras. Położył mnie na łóżku i rozpiąwszy swoją koszulę, spojrzał na mnie niepewnie.
Wahał się. Nie wiedział, czy może sobie pozwolić na więcej, nie wiedział w też jaki sposób zareaguję.
Podniosłam się do pozycji siedzącej, zetknęłam nasze usta ze sobą i pociągnęłam w swoją stronę. Ściągnęłam z niego jeansową koszulę, rzucając ją niedbale w kąt przestronnego pokoju. Szatyn nie pozostawał mi dłużny. Opinająca sukienka, którą kupiłam specjalnie na wyjazd po chwili leżała już wciśnięta między komodę a ścianę. Mario przeniósł swoje usta z szyi na obojczyki i dekolt, a potem pozbył się przeszkadzającej mu koronkowej bielizny, którą miałam na sobie. 
- I love you to the moon and back... - wyszeptał między pocałunkami. Były to ostatnie słowa, które zapamiętałam. Zatraciliśmy się w sobie natychmiastowo...

*
Adriatyckie promienie słońca, pozłacające pomieszczenie z każdą sekundą coraz bardziej pokrywały moje odsłonięte ramiona, a były przy tym tak natarczywe, że w efekcie zmusiły mnie do otwarcia powiek. Spojrzałam w lewo. Mario już nie spał. Wodził delikatnie palcem po mojej dłoni i w ciszy przyglądał się jak próbuję doprowadzić swoje myśli na miejsce.
Tyle czasu czekałam aż w końcu będzie dane nam ponownie się spotkać. Tyle wycierpiałam, żeby otrzymać swoje. Teraz byłam w pełni szczęśliwa. Miałam swoją miłość przy sobie.
- Jak się spało? - spytał i musnął wargami moją skroń.
- Z tobą? Wspaniale... - rozmarzyłam się i owijając umięśnione ciało w jedwabną tkaninę przysiadłam na balustradzie tarasu. Mario po chwili dołączył do mnie, objął od tyłu w pasie i docisnął do siebie.
- Kocham cię, wiesz? 
- Wiem idioto, wiem. Ja ciebie też kocham - odparłam i złożyłam na jego ustach nieśmiały pocałunek.
Zaczęliśmy go coraz bardziej pogłębiać i pewnie drugi raz wylądowalibyśmy w łóżku, gdyby nie gromada piłkarzy z wyszczerzem na twarzach, którzy ni stąd ni zowąd wpadli do środka.
- Chyba trochę przeszkadzamy... - zaśmiał się Marco i obleciał nas wzrokiem. Mario mocniej złapał mnie w pasie, dociskając dłońmi śliski materiał na moim tułowiu. No tak, nieźle by było gdyby owy "strój" nagle zsunął się na podłogę. 
- No, trochę - Gotze popatrzył krzywo na przyjaciela. - Zejdźcie do jadalni, zaraz dołączymy.
- W porządku, dokończcie sobie to co mieliście zacząć, poczekamy. Kocham was! - wybuchnął śmiechem i posyłając buziaka w powietrzu, zniknął za drzwiami.

__________________________________________________________________________

Nie obiecuję, że następny za tydzień, ale pamiętam o was i nie zawieszam bloga. Buzi :**

sobota, 9 listopada 2013

16 - And I'll be there...

Mario

Cali zdenerwowani i przestraszeni dobiliśmy wreszcie do portu. Szybko zabraliśmy nasze bagaże z pokładu jachtu i owijając Gabrysię w koc, raźnym krokiem wyprowadziliśmy ją na ląd. Usiadłem z dziewczyną na niewielkiej ławeczce, trzymając jej wątłe, wychłodzone ciało na kolanach. Moje dłonie drżały ze strachu. Bałem się, że coś może pójść nie tak, że jest za późno na jakiekolwiek poważniejsze działania. Bałem się, że ją bezpowrotnie stracę i już nigdy nie odzyskam. Poczułem jak ciemne oczy zachodzą łzami. Nie można się poddawać - pomyślałem, ocierając je rąbkiem brązowej bluzy. Nie teraz, kiedy zaszedłem tak daleko, kiedy zbliżyłem się znacznie do osiągnięcia upragnionego sukcesu. Zrozumiałem jak wstrętnie się zachowałem i jak wobec niej postąpiłem. Zrozumiałem jak cholernie mi na niej zależy. Jak się zachowuję, gdy nie ma jej przy mnie. Jak na mnie działa. Jej najdrobniejszy gest, niewinny uśmiech, najcichsze słowo sprawia, że powraca do mnie iskierka radości. Nikt nigdy nie dawał mi takiego szczęścia. Ona jest całym moim światem, który muszę chronić przez wszelkim uszczerbkiem.
- Gdzie tak pierdolona karetka?! - warknąłem w stronę chłopaków, którzy niecierpliwie przestępowali z  nogi na nogę. - Powinna już dawno być... - mruknąłem ponownie i raptownie wstałem z miejsca, widząc nadjeżdżający pojazd. Ratownicy medyczni szybko zajęli się moją ukochaną i zawieźli ją do najbliższego szpitala. Władowaliśmy się wszyscy do vana Wojtka i pośpiesznie podążyliśmy za samochodem. Kolejne sekundy nerwów.

Gabriella

Otworzyłam z niechęcią zdrętwiałe powieki i wysiliłam się na niewielki wysiłek fizyczny jakim było rozejrzenie się dookoła. Z niewiadomych przyczyn znajdowałam się w szpitalnym pokoju, na szpitalnym łóżku z podłączoną aparaturą do ręki. Wszystko wokół mnie było białe. Białe ściany, zlepiające się w jedno z białą podłogą, meblami i zasłonami. Białe drzwi i okna. Biała pościel. Zdecydowanie zbyt dużo bieli, która przyprawiała mnie o mdłości. Dlaczego ja tu właściwie jestem?
W pomieszczeniu panowała zupełna cisza, co jakiś czas przerywana mechanicznym "pik" wydawanym przez maszynę. Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej i dopiero wtedy zobaczyłam, że na skraju łóżka leży wsparta na łokciach głowa Mario, który słysząc szmery przebudził się gwałtownie.
- Gabrysia... - wyszeptał cicho i w mgnieniu oka znalazł się przy mnie. - Boże, skarbie, jak ja się martwiłem... - mówił, gładząc mnie po włosach - Tak cholernie się bałem, myślałem, że już nigdy się nie wybudzisz... Pobiegnę po lekarza... - powiedział w pośpiechu i ulotnił się z pokoju, w którym po chwili pojawił się sędziwy, starszy pan w białym kitlu z promiennym uśmiechem na twarzy.
- Dobrze, że się pani wybudziła - zaczął z dziwnym akcentem i podszedł do mnie, odczytując coś z tych hieroglifów na ekranie. - Wykonam niezbędne badania i wtedy stwierdzę czy jest pani w stanie opuścić szpital - poinformował i po-odłączał ode mnie wszystkie kabelki. - Pana poproszę o opuszczenie sali - zwrócił się uprzejmie do Mario. - Za kwadrans wszystko będzie skończone, wtedy będzie mógł pan wrócić z powrotem do dziewczyny.
- To moja przyjaciółka, panie doktorze - sprostował lekko speszony Gotze i wyszedł na korytarz, pozostawiając mnie samą z doktorem Heinzem.
- Co się właściwie stało, doktorze? Jestem totalnie zdezorientowana... - złapałam się za pulsującą skroń, próbując przypomnieć sobie wydarzenia z popołudnia. 
- Płynęliście państwo jachtem na samym środku morza, kiedy zerwał się silny sztorm. Z zeznań pani chłopaka... 
- Przyjaciela - wtrąciłam znacząco.
- Przepraszam, przyjaciela wynika, że poślizgnęła się pani na oblanym wodą podkładzie i z hukiem wpadła do wody, uprzednio uderzając się w metalową poręcz głową. Woda była niezwykle zimna, zważywszy na aktualną porę roku i były silne fale. Gdyby nie pani przyjaciel, z pewnością walczyłaby pani o życie - uprzejmie wyjaśnił doktor i sprawdził wyniki badań, zapisane na białej tabliczce, wiszącej na skraju mojego szpitalnego łóżka. - Wszystko w normie, to bardzo dobrze. Będzie mogła pani jeszcze dzisiaj opuścić szpital. 
- To cudownie, lepiej być nie mogło - odparłam i radośnie uścisnęłam jego pomarszczoną dłoń. - Dziękuję.
- Nie ma za co dziękować, to mój obowiązek - uśmiechnął się delikatnie i opuścił pomieszczenie, do którego wpadła cała gromada chłopaków.
- I co Gabryśka, wychodzisz dzisiaj? - spytał Wojtek i popatrzył na mnie wyczekująco. 
- Tak idioto, wychodzę - odparłam i przytuliłam go mocno. - Cieszę się, że was mam, popaprańcy. 

~*~

W kilka godzin później byliśmy już z powrotem w naszym Dortmundzkim hotelu. Zostałam bardzo entuzjastycznie powitana przez resztę drużyny. Zostali oni zawiadomieni o wypadku bardzo szybko i niezwykle się denerwowali. Słodkie. Zmęczona i wykończona badaniami udałam się do pokoju, gdzie od razu wylądowałam na łóżku. Bez skojarzeń.
Po chwili obok mnie znalazł się Mario, który szczycił mnie tym swoim uwodzicielskim uśmiechem i wodził palcem po moim rozpalonym policzku. 
- Mam dla ciebie niespodziankę Gabrysia... - zaczął i musnął moją skroń wargami, co wywołało u mnie silne dreszcze i dziwne ciepło w sercu. - Jutro jedziemy do Czarnogóry, radziłbym ci się spakować. Wyjeżdżamy o siódmej. - oznajmił i złożył na moim obojczyku delikatny pocałunek, po czym obejmując w talii ułożył się do snu. 
Boże... Czarnogóra... Tyle wspomnień...
____________________________________________________________________

WRÓCIŁAM. WRÓCIŁAM. WRÓCIŁAM.
PRZEPRASZAM WAS BARDZO ZA MOJĄ NIEOBECNOŚĆ.
NIE WIEM, CZY KTOŚ MI TERAZ UWIERZY, PEWNIE UZNACIE TO ZA SŁABE 
WYTŁUMACZENIE, ALE BYŁA CHOLERNIE ZAJĘTA SZKOŁĄ I MÓJ CZAS WOLNY BYŁ BARDZO OGRANICZONY. TO MÓJ PIERWSZY WOLNY WEEKEND, SERIO. 
PRZEPRASZAM CAŁYM MOIM SERDUSZKIEM, ŻE TAK WAS ZAWIODŁAM.
NIE WIEM CZY KTOŚ CZEKAŁ, CZY KTOŚ JESZCZE TO CZYTA. TĄ BEZNADZIEJĘ. 
JEŚLI KTOŚ TU POZOSTAŁ MIMO MOJEJ PASKUDNEJ OSOBY TO NIECH NAPISZE KOMENTARZ CZY PISAĆ DALEJ, BO NIE WIEM CZY JEST SENS CIĄGNĄC TO DLA NIKOGO. WIEM, ŻE ZWALIŁAM PO CAŁOŚCI. WIEM. DAJCIE ZNAC CZY JESTEŚCIE. JEŚLI TAK, TO KOLEJNY PRAWDOPODOBNIE W PONIEDZIAŁEK. KOCHAM WAS BARDZO <3

niedziela, 22 września 2013

15 - "Oh, if only, If only you knew., Everything I do Is for you."

Ze snu wyrwało mnie ciche uderzanie kropelek deszczu o zewnętrzny, metalowy parapet. Kap, kap, kap. Jedna po drugiej niczym oczka rozerwanej bransoletki spadały z nieba drobniutkie łezki, by po chwili rozpłaszczyć się na srebrzystej powierzchni.
Przetarłam zaspane oczy dłonią i złapałam się za głowę, chcąc w ten sposób zniwelować przeszywający ból w okolicy skroni. No tak, gdy imprezuje się do białego rana z tą grupą szaleńców nietrudno o jakiekolwiek bolesne dolegliwości.
Przeciągnęłam się w łóżku, po czym odrzuciłam kołdrę na bok i wyszłam na taras, który powoli, sekunda po sekundzie coraz bardziej nasiąkał wodą. Wzięłam głęboki wdech i głośno wypuściłam powietrze z płuc. Lubiłam taką pogodę. Była ukojeniem dla najbardziej postrzępionych nerwów, relaksowała zmęczone myśli, uspokajała. Często w dzieciństwie razem z Amelią biegałyśmy po podwórku, skacząc przez największe kałuże. Obie uśmiechnięte, wesołe, beztroskie, ubrane w czerwone płaszczyki i za duże kalosze. Były to niewątpliwie najlepsze czasy, jakie było mi dane przeżyć. Nasze koleżanki i koledzy lubili upał, słońce w zenicie i jasne niebo nad głową. My cieszyłyśmy się z szarości jesiennego poranka, z ulic, które czasami były wręcz nieprzejezdne od nadmiaru wody i  świeżego zapachu, który wręcz pobudzał do życia.
Po upływie kwadransa zamknęłam szczelnie drzwi balkonowe i udałam się do łazienki, aby zażyć kojącego prysznica. Wyszłam z niego obudzona i całkowicie rozgrzana. Tego mi było trzeba po tym męczącym pochlejewie. Dziarsko wskoczyłam w luźne dresy i zbiegłam na dół, do sali jadalnej, aby razem z  resztą skonsumować sycące śniadanko.
W sali jadalnej jak zawsze rano, było niewiele osób, jednak stoły zostały pozastawiane bardzo obficie. W kącie dostrzegłam grupkę moich wariatów, do których doczłapałam po chwili, niosąc talerz z sałatką owocową.
- Cześć pajace - przywitałam się "uprzejmie" i pocałowałam każdego w policzek, zasiadając wygodnie przy stole. Każdy z nich pałaszował co innego i wesoło spoglądał w moją stronę, a z ich twarzy jak zawsze nie schodził radosny uśmiech. Idioci. 
- Słuchajcie, wpadłem na genialny pomysł - zakomunikował Szczęsny, dławiąc się swoją owsianką -Wczoraj pomyślałem, że fajnie by było wybrać się gdzieś za miasto, odpocząć od zatłoczonego Dortmundu. Reprezentacja wróciła już do kraju, ja mam dwa tygodnie przerwy w meczach w Premier League, a wy zaczynacie spotkania dopiero w przyszłym tygodniu. Co powiecie na mały wypad na jachty? Może pogoda niekoniecznie nastraja na tego typu wypady, ale na pewno się rozpogodzi - zapewnił rozpromieniony i z wyczekiwaniem spojrzał na każdego z osobna.
Nikt nie bardzo kwapił się na takie odległe wyprawy, bo byliśmy raczej typem grupy, która spędza czas dosyć statycznie, najczęściej przed konsolą, albo w barze przy piwie, a ten tu wyskakuje z wypadem na jachty. Ma chłopak pomysły!
- Mnie pasuje - jako pierwszy odezwał się Reus, przygryzając kawałek bułki. - I tak nie mamy co robić popołudniu - stwierdził i posłał Wojtkowi promienny uśmiech. 
- Mnie w sumie też - poparł go Mario, a za chwilę Mitch, Kuba oraz Marcel.
- A ty Gabrysia? Chcesz pojechać? - bramkarz skierował we mnie swoje nieziemskie oczęta i wyczekiwał odpowiedzi. - Chodź, będzie fajnie - zapewnił i uniósł kciuk w górę.
- Dobra, niech stracę, ale jak coś mi się stanie, to obiecuję, że powydłubuję każdemu oczy i wystawię na akcję charytatywną - odparłam, wzruszając ramionami, co wywołało u nich niepohamowany wybuch śmiechu. No tak, ADHD Turbo Max się włączyło. 
-Okej, skoro wszyscy są pozytywnie nastawieni do mojego pomysłu, to możemy ruszać już po śniadaniu. Zabierzcie jakieś rzeczy na niepogodę, żarcie i spotkajmy się o dziesiątej pod hotelem. Tylko, żeby nikt mi się nie spóźnił! - zakończył rozmowę Wojtek i udał się do swojego pokoju. 
Idąc korytarzem do mojego apartamentu zastanawiałam się, gdzie podziała się Amelia. Ostatnio bardzo rzadko ze sobą rozmawiałyśmy, bo dziewczyna prawie cały wolny czas spędzała z Robertem. Czułam, że nasza przyjaźń, trwająca niemal od zawsze, powoli się rozpada mimo, że obiecałyśmy sobie wierność do końca życia. Najwidoczniej Nowaczyk wolała chłopaka od zaufanej przyjaciółki, która była przy niej zawsze, kiedy tamta tego potrzebowała. Postanowiłam poinformować ją o naszym porannym wyjeździe nad morze, toteż zamiast skręcić w lewo, poszłam kilka kroków dalej, by stanąć przed drzwiami jej pokoju.
Uderzyłam beznamiętnie pięścią w mahoniową powierzchnię, ale kiedy po raz trzeci odpowiedziała mi głucha cisza, bez zastanowienia wparowałam do środka gdzie, ku mojemu zdziwieniu nie zastałam żadnej żywej duszy.
Łóżko było porządnie zaścielone, okna szczelnie pozamykane, a w szafach leżaly pojedyncze bluzki i kilka par spodni. Nie lepiej było w łazience. Dodatkowe żele pod prysznic i szampony były całym jej wyposażeniem. Co tu jest grane?! Obróciłam się ze złością na pięcie i jak oparzona wyleciałam z pokoju, kierując się w stronę lokum chłopaków. Oni i Robert byli przyjaciółmi, więc chłopak na pewno ich poinformował, że gdzieś się wybiera.
- Może mi ktoś powiedzieć gdzie do cholery jest Robert i Amelia? - krzyknęłam na całe gardło i popatrzyłam na piłkarzy, którym cień zaskoczenia leniwie przemknął po niewyspanych twarzach.
- Jak to gdzie? We Francji... - odparł spokojnie Marco i uśmiechnął się w moją stronę.
- W jakiej kurwa Francji?! - rozłożyłam zrezygnowana ręce.
Chłopak wydął usta w bladym uśmieszku.
- To ty nie wiesz?
- A wygląda na to jakbym wiedziała? - odpowiedziałam z goryczą w głosie, czując jak do oczu napływają mi łzy. Wybuch płaczu za trzy...dwa...
- Lewy zabrał twoją przyjaciółkę na tydzień do Paryża, bo stwierdził, że w tej zapchlonej dziurze, jaką jest Dortmund nie mają co robić. Myślałem, że Amelia wszystko ci powiedziała, więc nawet nie zaczynałem tematu - odparł poważnie i poprawił swoją nienaganną fryzurę. 
- Aha... - odrzekłam  cichutko i uśmiechnęłam się smutno, kierując swoje kroki do własnego pokoju.
Zrozpaczona, nieszczęśliwa i przygnębiona owinęłam się ciepłym kocem i siadając przy grzejniku w łazience odpaliłam papierosa. Straciłam przyjaciółkę. Straciłam przyjaciółkę. Straciłam przyjaciółkę. Straciłam...
To zdanie tak ciężko przechodziło mi przez gardło... Nie mogłam zrozumieć dlaczego Amelia zachowała się w taki sposób, dlaczego się ode mnie odwróciła wtedy, kiedy  jej najbardziej potrzebowałam. Bardziej niż kogo innego. Obiecała mi pomagać, wspierać, pocieszać i doradzać, a co zrobiła? Wyjechała ze swoim ukochanym, pozostawiając mnie samą z problemami i miłosnymi rozterkami. Całkiem samą. Bo komu ja miałam się wyżalić, no komu? Reusowi, Wojtkowi, a może Mario? Nie, oni i tak by nie zrozumieli. Kobieta jest całkowicie odmiennym stworzeniem. Nie postrzega świata tak jak mężczyzna. Ma zupełnie inne problemy, które dla osobnika płci męskiej są tylko głupią błahostką. Jedną, wielką, głupią błahostką, o którą nawet nie ma sensu się zadręczać...
Zaciągnęłam się trującym smakiem papierosa i głośno zapłakałam. Ta sytuacja. Nie radziłam sobie z nią. Przerosła mnie. Przerosła. Oparłam ciężką głowę o ścianę i wydmuchałam szary dym, a po moim policzku popłynęła łza. Jedna, druga, piąta, dziesiąta... Rzewna i żałosna.
- Gabrysia, kochanie, jesteś tutaj? - usłyszałam troskliwy głos Mario, który ściągał buty w korytarzu. - Gabi? Boże... - wszedł do łazienki w z wrażenia upuścił bluzę na podłogę. - Co się stało, czemu płaczesz i czemu palisz, Gabrysia! - podbiegł do mnie, posadził na kolanach i wyjął fajkę z rąk.
- Mario, Amelia... Ja... Straciłam przyjaciółkę, straciłyśmy kontakt, to tak boli... - mówiłam nieskładnie i wtulając się w tors przystojnego bruneta, zapłakałam cicho. - Ja nie wiem jak to dalej będzie, to jest trudniejsze niż ci się wydaje...
- Ciii, nie płacz już. Wszystko się na pewno wyjaśni... Wiem, że wyjechali. Myślałem, że Amelia ci powiedziała... Nie płacz, Gabrysia... - mówił i gładził mnie dłonią po plecach, wywołując niekontrolowaną euforię. Popchnęłam go lekko do tyłu i usiadłam okrakiem na jego nogach, delikatnie muskając wargami szyję chłopaka, który po chwili objął mnie w talii i dociskając do zimnej, kafelkowanej ściany zaczął natarczywie całować. Nawet nie protestowałam. Nie chciałam. Potrzebowałam tego, jak nigdy dotąd. Potrzebowałam jakiegokolwiek pocieszenia, a w tamtym momencie było to najlepsze pocieszenie jakie mogłam sobie wymarzyć, naprawdę.
Poczułam jak jego dłonie delikatnie wędrują pod moją luźną koszulkę i błądzą niewinnie po plecach. Uśmiechnęłam się szyderczo pomiędzy seriami pocałunków i zabrałam się za odpinanie guzików jego koszuli. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale było to nadzwyczaj nietypowe. Wtem do łazienki wparował Marco z plecakiem na plecach i cholernie zdziwioną miną na twarzy. No tak, nie często spotyka się dwójkę "przyjaciół", którzy namiętnie całują się w kiblu. O boże...
- Eee, nie żebym wam przeszkadzał, ale wszyscy już stoją na dole i czekają na was - poinformowała i uśmiechnął się złośliwie. - Dokończycie później, skarby - dodał i przeczesując swoją perfekcyjną fryzurę, wyszedł na zewnątrz.
Niechętnie podniosłam się z chłodnej podłogi, zabrałam papierosy, koc i zaczęłam pakować swój podręczny bagaż. Po upływie dziesięciu minut z pełnym ekwipunkiem zjawiliśmy się z Mario pod hotelem.
- Co wyście tam tak długo robili? - zapytał Schmelzer z niewinnym uśmieszkiem i spojrzał znacząco na naszą dwójkę.
- Nie chcesz wiedzieć - zarechotali piłkarze i wrzucili moją sfatygowaną torbę do bagażnika niedużego vana Wojtka. - Jedźmy już - dokończył Marco i usiadł na tylnim siedzeniu stylowego samochodu.
Po upływie pięciu godzin byliśmy już nad morzem w Rugii, miejscowości, w której Szczęsny wynajął specjalnie dla nas prestiżowy jacht. Przeprowadziliśmy uprzejmą rozmowę z właścicielem, dowiedzieliśmy się którędy najlepiej płynąć i jak steruje się tym cudeńkiem, a po zapewnieniu, że będziemy ostrożni i niezwykle uważni, ruszyliśmy przed siebie. Przed nami rozciągał się niezwykły krajobraz morski. Delikatne fale z piętrzącą pianą co chwila ginęły w zbiorniku turkusu. Niebo miało bajecznie błękitny kolor, któremu towarzyszyły białe dodatki w postaci niewielkich chmur. W oddali było słychać pokrzykiwanie mew oraz szum otwartego morza. Całkowita cisza i spokój. Relaks dla duszy i ciała. Wojtek, to był strzał w dziesiątkę.
Jako mała dziewczynka byłam niezwykle zaciekawiona odległymi, wodnymi wyprawami. Lubiłam patrzeć na drżącą w podmuchu wiatru wodę, skąpany w złocie słońca drobny piasek i radość na twarzach dzieci, które z przyjemnością budowały rozmaite budowle nad brzegiem. Niestety, to wszystko oglądałam w salonie, na szklanym ekranie telewizora. Uwięziona w mieście, przykuta do zatłoczonego centrum, siedziałam smutno wpatrując się w kolorowe widokówki, które słały mi ciocie z różnych zakątków świata. Kreta, Turcja, Bornholm, Francja, Włochy, Rzym, Portugalia. Moja tablica korkowa w pokoju była przyozdobiona "całym światem". Pięknym, niezgłębionym, a tym bardziej niedostępnym dla małej dziewczynki z wielkimi marzeniami. Westchnęłam cicho i wtuliłam się w ramiona Gotzego, który siedział na drewnianej ławeczce i tak jak ja przyglądał się scenerii. Bramkarz Arsenalu i Roman siedzieli na pokładzie dziobowym i raźno rozmawiali o ubiegłych sezonach piłkarskich. Marcel wraz z Kubą i Kevinem rżnęli w karty, a Reus i Hummels prowadzili zawiłą konwersację o silnikach samochodowych.
Przymknęłam oczy i pozwoliłam moim nozdrzom napawać się tą cudowną wonią wolności. 
Nagle poczułam lekki powiew wiatru, który przysporzył moje ciało o dreszczyk. Podmuch z każdą sekundą stawał się coraz silniejszy, aż w końcu zmusił mnie do podniesienia powiek. Nieskazitelnie czyste niebo spowiło się w nieprzyjemnej szarości, a falujące morze nabrało porywczego charakteru. Zadrżałam, poprawiając rękawy fioletowej bluzy, którą pożyczyłam od Mario. Chłopacy zaczęli zwijać żagle i chować cały zapas piwa do podpokładowego pokoiku. Płynęliśmy ku portowi, jednak był on za daleko, aby dostać się do niego jeszcze przed przybyciem nawałnicy. Poczułam jak o moją skórę zaczynają uderzać krople wody. Jedna po drugiej, spływały pojedynczo po stalowej konstrukcji jachtu. Ubraliśmy kurtki przeciwdeszczowe i stabilnie trzymaliśmy się solidnej konstrukcji "pojazdu". W tyle usłyszeliśmy huk, spowodowany uderzeniem pioruna i charakterystyczne grzmienie, któremu towarzyszył potężny wiatr razem z ulewą. Fale nabierały coraz to większej wysokości, powodując że jacht zaczynał wręcz po nich surfować. Piłkarze świetnie się bawili, biegali po pochylającym się pokładzie, udając, że są pijani, śmiali się, gawędzili, kompletnie nie świadomi konsekwencji takiego zachowania. Przecież woda to nieposkromiony, nieokiełznany i nieprzewidywalny żywioł, któremu  w żadnym wypadku nie należy ufać, ani robić sobie żartów. Zmarszczyłam brwi, patrząc na ich dziecinne wybryki i właśnie wtedy poczułam jak część wzburzonej fali z całą siłą uderza o kadłub, chluszcząc lodowatą, słoną wodą dookoła. 
- Chłopaki, przestańcie, to nie jest śmieszne! - krzyknęłam, chcąc doprowadzić ich do porządku. - Komuś może stać się krzywda! - wołałam, przez zagłuszający dźwięk zimnego deszczu. 
Oni jednak totalnie zlali to, co do nich powiedziałam i z rozbawionymi minami bawili się w "Titanica". Puściłam się drewnianej poręczy ławeczki, której do tej pory kurczowo się trzymałam i skierowałam swoje kroki w kierunki tych idiotów. 
- Gabi, co ty robisz? Zostań tutaj do cholery! - wrzasnął za mną Mario i ruchem ręki nakazał wrócić do siebie. - Gabrysia! Chodź tutaj! Oni są dorośli, wiedzą co robią! Nie ryzykuj! - odkrzyknął w odpowiedzi, na wskazanie przeze mnie głową celu mojej "wycieczki". Popatrzyłam chwilę na niego i powoli zaczęłam wracać do poprzedniego punktu obserwacji. Wtem jacht pod wpływem silnej fali zakołysał się i nieznacznie wyskoczył do góry. Wielka partia morskiej wody uderzyła o dziób i pokryła ciekłą substancją pokład. Wykonałam jeszcze jeden krok do przodu i poczułam jak runę z impetem na ziemię, wyprowadzona z równowagi przez zawistny żywioł. Zjechałam po śliskiej powierzchni jachtu, uderzając głową o metalową barierkę i niemal nieprzytomna z pulsującą raną w skroni wpadłam jak śliwka w kompot do lodowatej wody. Przed oczami miałam ciemność, jedną wielką ciemność i zimno, które obezwładniało filigranowe kończyny. 

Mario

Usłyszałem zgaszony przez podmuch wiatru krzyk Gabrielli i jej porcelanowe ciało bezwładnie wpadające do bezdennego zbiornika. Poczułem łzy smutku w oczach i paniczny strach, który przeszył moje ciało. Boże! Przecież ona się utopi! Muszę jej pomóc! Ja pierdole, ona nie może umrzeć!
- Człowiek kurwa za burtą, człowiek! - wrzasnąłem i zabrałem się za zdejmowanie koszulki. Ostry chłód jesiennego wiatru uderzył w mój tors. Wskazałem chlopakom dłonią dryfującą pod powierzchnią posturę Gabrysi i nie czekając na jakiekolwiek komentarze zanurzyłem się w bezkresnej czerni, chcąc jak najszybciej wyratować dziewczynę z morderczych ramion akwenu. 
Woda była piekielnie zimna, usztywniająca najbardziej ruchliwe członki mojego ciała. Musiałem działać szybko. Impulsywnie zacząłem przebierać w wodzie rękoma, próbując odnaleźć ciało ukochanej. Zanurkowałem w wodzie. Pustka. Kompletna pustka. Zrozpaczony rozejrzałem się wokoło. Nic. Ani śladu mojej Gabrysi. I co teraz? Zanurkowałem ponownie narażając się na nieprzyjemny nacisk wody. Poczułem inną dłoń, ocierającą się o moją. Jej dłoń. Drżącymi rękoma wydobyłem ją na powierzchnię i z pomocą chłopaków z drużyny wyjąłem zmarzniętą dziewczynę z wody. Przerażeni owinęliśmy ją szczelnie w koc i czekaliśmy aż sztorm ucichnie, wolno zmierzając do brzegu. 
Jej ciało było całe zesztywniałe. Klatka piersiowa w nierównych odstępach unosiła się do góry. Oddech miała świszczący. Twarz bladą, usta mocno posiniałe.Nie ruszała się. Leżała pośrodku nas nieprzytomna i pozbawiona życia. 
- Gabrysia - szeptałem - Gabrysia, kochanie, słyszysz mnie? - wołałem łamiącym się głosem - Kochanie...
Zacząłem tracić nadzieję, moje serce coraz bardziej pękało, lada moment mogła odejść ukochana, a my nadal dryfowaliśmy ku brzegowi. Każda minuta była na wagę złota. 
Zbliżając się do portu przestała oddychać, a twarz jeszcze bardziej jej pobladła. Łzy stanęły mi w oczach. To nie może być koniec... 

____________________________________________________________________
Wiem, zawaliłam, zawaliłam po całości. Zawiodłam was, moich czytelników. Zawiodłam wasze zaufanie. Nie dodałam rozdziało. Wybaczcie... Przepraszam...
Mam teraz tyle na głowie, w weekend tylko siedzę i się uczę, a w tygodniu po kolei zaliczam, piszę, odpowiadam i trenuję. Nie mam czasu na opowiadanie. Wiem, że tracę czytelników. Jest was i tak mało. Nie chcę kończyć tego opowiadanie, nie chcę zamykać bloga, chcę tu pozostać, ale muszę mieć dla kogo.
Pisanie odcinka nie idzie mi tak łatwo. Potrzebuję czasu, aby napisać coś konkretnego, przemyślanego. Poświęcam na to naprawdę dużo czasu, cholernie się staram, aby wszystko trzymało się kupy. Piszę dla siebie, ale przede wszystkim dla was. Dla was nie śpię po nocach, by wymyślić kolejne wątki, dla was zarywam powtarzanie z chemii, aby wreszcie dodać rozdział. Poświęcam się, bo mi na was zależy. Proszę, nie podcinajcie mi skrzydeł, nie zostawiajcie mnie. Chciałabym mieć więcej czytelników, komentarzy, chciałabym być znaną blogerką. Pozwólcie mi to zrealizować.Każdy wasz komentarz sprawia, że czuję się doceniona, szczęśliwa. Po prostu bądźcie ze mną na dobre i na złe, a ja postaram się wam to wynagrodzić w odcinkach. Kocham was.  
Kolejny postaram się dodać za tydzień, trzymajcie się...
Sog.

niedziela, 8 września 2013

14 - "Give a little time to me, or burn this out We'll play hide and seek to turn this around And all I want is the taste that your lips allow."

Z powrotem do hotelu wróciliśmy grubo po piątej. Każdy był zmęczony, spity w trzy dupy i nieobecny, toteż rozstaliśmy się w milczeniu i rozeszliśmy do swoich pokoju. W biegu ściągnęłam z siebie buty i marynarkę i bezwładnie opadłam na łóżko, marząc o natychmiastowym zaśnięciu. Gdy tylko na chwilę przymknęłam powieki, usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i posturę przystojnego szatyna, który zdjąwszy buty, położył się obok mnie. Miał ciężki, świszczący oddech i kręcił się po posłaniu niespokojnie. Postanowiłam, że nie będę go zadręczać zbędnymi pytaniami i pozostawiając go sam na sam z własnymi myślami, udam się do łazienki, żeby zmyć z siebie resztki pamiętnej imprezy, której nie zapomnę do końca wyjazdu.
Właśnie, jeżeli chodzi o ową imprezę...
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby tak się zachować wobec Mario. Podniecił się chłopak i wyszło co wyszło, ale to nie było najgorsze. Najgorsze było to, że nie wiedziałam co będzie dalej. Nie wiedziałam, czy on potraktował to jaką zwykłą "zabawę", czy pod tymi namiętnymi pocałunkami kryło się coś więcej niż po pijackie, niekontrolowane zachowanie.Musiałam z nim o tym w najbliższym czasie porozmawiać. Nie lubiłam pytań bez konkretnej odpowiedzi.
Z tą myślą spłukałam z siebie resztki malinowego płynu, którym obdarowała mnie mama na święta i opatulając się w ręcznik, rozpoczęłam wykonywanie "wieczornych rytuałów".
Po upływie dwudziestu minut z powrotem pojawiłam się w sypialni. Gotze spojrzał na mnie spode łba, uśmiechnął się blado i idąc moim śladem, zaszył się w łazience. Ja tymczasem okryłam się szczelnie satynową kołdrą i z myślą o szybkim zaśnięciu, ułożyłam się wygodnie na poduszce.

Mario

Mimo, iż od naszego namiętnego zetknięcia na imprezie upłynęło już trochę czasu, w myślach nadal siedzi mi jej idealne ciało, delikatne usta i uśmiechnięta twarz. To, w jaki sposób całowaliśmy się dzisiejszego wieczoru, upewniło mnie w tym, że muszę zawalczyć o swoje uczucia, muszę zawalczyć o Gabrysię. Kochałem ją całym sercem, całą duszą, nie mogłem przestać o niej myśleć choćby przez sekundę.
Dobrze, że Amelia podeszła do mnie i wygarnęła wszystko, co miała mi do powiedzenia. Uświadomiła, jakie błędy popełniłem, zobrazowała cierpienie Kochmańskiej i przedstawiła jak sytuacja wygląda "po drugiej stronie". Teraz na pewno wiedziałem, że trzeba się wziąć w garść i przestać grać w te cholerne podchody. Postawmy w końcu sprawę jasno. Nie jesteśmy dziećmi.
Myjąc zęby, usłyszałem szczeknięcie drzwi, a wraz z nadchodzącymi krokami polską mowę bramkarza reprezentacji. Nagle zrobiłem się dziwnie podejrzliwy i niespokojny. Wiedziałem, że chłopak podkochuje się w Gabrysi i stara się ją zbajerować przy pierwszej lepszej okazji. Odłożyłem szczoteczkę na szafkę i przyłożyłem oko do dziurki od klucza, czego po chwili niezmiernie pożałowałem.

Gabriella

Krótko po wejściu Gotzego do łazienki, w naszym pokoju pojawił się "lekko" podchmielony Wojtek. Uśmiechnął się do mnie promiennie i zamknąwszy drzwi, usiadł naprzeciwko.
- Mam problem, czy Pani Psycholog mogłaby udzielić mi pomocy? - spytał cicho i zarumienił się nieznacznie.
- Teraz Wojtuś? - zrobiłam błagalną minę - Zaraz będzie świtać, w ogóle nie spałam, twarz mi odpada, a ty przyszedłeś po radę? - rozłożyłam rozpaczliwie ręce.
- Zgadza się - odpowiedział, posyłając mi zadowolony uśmiech. - Proszę, nie mogę tego dłużej dusić w sobie.
- Nawijaj. 
- No więc - odchrząknął znacząco - Mam kłopot w sprawie sercowej. Otóż zakochałem się w pewnej pięknej niewieście. Od jakiegoś czasu się przyjaźnimy i czuję, że to co między nami jest powoli przeradza się w miłość. Jestem jej oddany, uwielbiam jak mówi, jak się śmieje, jak tańczy czy płacze. Uwielbiam ją w każdym kawałeczku. Mógłbym spędzać z nią każdą wolną chwilę i czuję, że ona to odwzajemnia. Nie wiem tylko jak to sprawdzić. Co mam zrobić, aby dać jej do zrozumienia, że mam dość przyjaźni i chcę wkroczyć w coś poważniejszego? Jak mam to okazać? 
- Boże, Wojtek, nie jestem specem w tej dziedzinie - pokręciłam niezadowolona głową - Jednak postaram się pomóc. Koniecznie dużo z nią rozmawiaj i przebywaj, integrujcie się wzajemnie. Musisz dokładnie ją poznać, wiedzieć, co lubi jeść, czego słucha, w co się ubiera, jakie cechy charakteru ją opisują, jak zachowuje się w danej sytuacji. Dzięki temu będziesz mógł przewidzieć niektóre wydarzenia i niekiedy obrócić ich bieg, tak, by było to dla ciebie korzystne. Dziewczyna musi też widzieć, że się nią interesujesz. W chwilach słabości udziel praktycznej rady, pociesz, zaproś na kawę, czy do kina. Spędzaj z nią dużo czasu, zabieraj w ciekawe miejsca. 
Kiedy będzie wam dobrze szło, możesz spróbować trochę z nią poflirtować, przytulić, szepnąć słodkie komplementy do ucha, albo zwyczajnie w świecie pocałować. Jej reakcja na taki gest, będzie kluczową odpowiedzią na nurtujące ciebie pytania - powiedziałam i uśmiechnęłam się do chłopaka pokrzepiająco.

Mario

Po tej pięknie przedstawionej radzie, Gabrysia uśmiechnęła się do Wojtka i oparła głowę o poduszkę, nie spuszczając z niego wzroku. W tym momencie Szczęsny pochylił się nad nią, objął w pasie i zaczął namiętnie całować. Poczułem jak wszystko się we mnie gotuje, jak wrze i dymi. Jak on mógł? Przecież wiedział, że się o nią staram, że próbuję nas złączyć, że idzie nam coraz lepiej. On był paskudnym egoistą. Chciał zatrzymać ją dla siebie mimo, że Kochmańska wcale tego nie odwzajemniała. 
Przysiągłem, że będę walczyć i chyba nadszedł na to czas...

Gabriella

Po chwili niezręcznej ciszy, poczułam usta bramkarza Arsenalu na swoich. Pieścił je namiętnie pocałunkami, nie zważając na otaczające go okoliczności. Początkowo odwzajemniałam te zaloty, jednak dopiero po chwili dokładnie sobie wszystko przeanalizowałam. Co ja wyprawiam? - w mojej głowie powstało to oto pytanie. Kocham Mario, próbuję nas do siebie przybliżyć, usiłuję zwabić go do siebie skąpym strojem i boskim uśmiechem, a teraz migdalę się na łóżku ze Szczęsnym? Boże, to nie logiczne. 
Wtedy zapaliło się czerwone światełko. Stop, koniecznie muszę zakończyć ten cyrk, na zbyt wiele mu pozwoliłam. 
- Wojtek, kurwa, co ty robisz? - wrzasnęłam i gwałtownie odepchnęłam chłopaka. - Pojebało cię?
- No co? Stosuję się do rad biegłej Pani Psycholog - odparł zadowolony i obojętnie wzruszył ramionami. 
- Gdybym wiedziała, że tą dziewczyną jestem ja, w ogóle bym ci ich nie dawała. Wypieprzaj stąd, słyszysz? - krzyknęłam, czując jak moje oczy zaczyna zasłaniać fala łez. - Kocham kogoś innego, nie rozumiesz?!
Wtedy do pokoju wszedł Gotze z nietęgą miną. Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie gniewnie. No pięknie, co za kanał. 
- To już chyba wiem kogo kochasz - Wojtek spojrzał spode łba w kierunku pomocnika BVB, który stał w drzwiach łazienki i przyglądał się zaistniałej sytuacji. - Jasne, okej, rozumiem, twoje serce jest zajęte. Kiedy ciało A kocha ciało B, to ciało C się nie wpierdala. Jednak pamiętaj, ja będę czekał. Zawsze możesz na mnie liczyć, wrócić i się wypłakać. Zawsze cię wysłucham, zrozumiem, pocieszę. Zawsze. Kocham cię - to powiedziawszy Wojtek wyszedł z pokoju, zostawiając mnie w całkowitym osłupieniu. Gorzej już chyba być nie może, no właśnie chyba...
- Mario... - szepnęłam i złapałam chłopaka za rękę. Ten jednak wyrwał ją raptownie, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia. No to świetnie. Kochmańska jak zawsze musi coś spierdolić, musi, bo bez tego by się nie obyło. 

Mario

Wyszedłem z pokoju z mieszanymi uczuciami, niezadowolony z tego, co tam zastałem. Wiem, że moje zachowanie i zazdrość były nieuzasadnione, bo nie byliśmy jeszcze parą. No właśnie, JESZCZE. Nasze relacje powoli szły ku przodowi i czułem, że wkrótce będziemy razem. Planowałem nawet zapytać ją o chodzenie w tym tygodniu. Nie wiem dlaczego tak to odwlekałem. Byłem idiotą, ale to już zapewne wiadomo. Poza tym żywiłem nienawiść do Wojtka. Myślałem, że trzymamy sztamę i przyjaźnimy się. 
Jak on mógł zrobić mi takie świństwo? Wiedział, że Gabrysia mi się podoba i wszyscy próbują nas ze sobą zeswatać, wiedział, że całowaliśmy się już kilkakrotnie i wiedział też, że nie ma u niej szans. Po co dawać za wygraną i dążyć do celu, mimo widocznych niepowodzeń, których będzie tylko przybywać.  Zdenerwowany uderzyłem pięścią w ścianę i oparłem o nią czoło. Nie mogłem wrócić do apartamentu. Nie chciałem narażać Gabrysi na moje humory. Musiałem na spokojnie przeanalizować to wszystko, musiałem jakoś odreagować. Postanowiłem jak zawsze poradzić się mojego przyjaciela Reusa. Na niego mogłem liczyć zawsze. 
Bez chwili namysłu skierowałem się w stronę drzwi, do których wiódł długi korytarz. Trzykrotnie zapukałem do drzwi i po prostu wszedłem do środka, nie czekając na jakiekolwiek pozwolenie. 
Kiedy przekroczyłem próg, złość dała się we znaki już kolejny raz. Naprzeciwko Marco siedział Wojtek i najspokojniej w świecie rozmawiał z nim o tym co przed chwilą miało miejsce. Myślałem, że wybuchnę. Trzeba mieć tupet, żeby bagatelizować i śmiać się  z takiej poważnej sprawy. Dla niego to było zabawne, a mnie wręcz rozrywało na strzępy. 
Szczęsny spojrzał na mnie z politowaniem i uśmiechnął się szyderczo, do tego wzruszając obojętnie ramionami. O nie koleś, teraz to przesadziłeś.
- Co cię tak bawi sukinsynu? Spierdoliłeś wszystko! Myślisz, że nie widzę jak na nią patrzysz? Ślinisz się na jej widok, wiem, że ona cię podnieca. Zrobiłbyś wszystko żeby z nią być, ale wiesz co? Ja na to nie pozwolę! Ona jest moja, kocham ją i już niebawem będziemy razem, więc lepiej pozostań na swoim podwórku, chyba że szukasz guza palancie - wydarłem się i wypchnąłem go za drzwi. - Odpieprz się! - warknąłem na koniec i załamany usiadłem na skraju łóżka przyjaciela. 
- Reus ja już nie mam siły! Znajdź mi jakiegoś psychologa albo najlepiej psychiatrę, bo nic innego już mi nie pomoże - powiedziałem i zamknąłem twarz w dłoniach.
- Akurat tak się dobrze składa, że znam takowego - powiedział z uśmiechem i wyciągnął zza kanapy jakiś alkohol. - Nazywa się Jack Daniels - odrzekł i podał mi kieliszek wypełniony trunkiem, który zniknął w mgnieniu oka. Potrzebowałem tego.
- Mario, dlaczego wy nadal gracie w te pieprzone podchody? - spytał nagle Reus i popatrzył na mnie ze złością, głośno stawiając szklankę na stół - Kłócisz się z innymi, przysparzasz sobie problemów, jesteś nieszczęśliwy, nie wiesz jak masz postępować. Nie możesz jej po prostu zapytać o to chodzenie, powiedzieć, co czujesz? Musisz wiecznie udawać, że między wami nic nie ma i odwlekać to w nieskończoność? Nie zależy ci? Chcesz wiecznie żyć w niedosycie? Kurwa człowieku, głupie "kocham cię" załatwi sprawę. Tak ciężko ci to zrobić?
- Marco, to nie tak... - niepewnie podrapałem się po głowie.
- A jak do cholery? Nie widzisz, że ona cierpi? Że się zamartwia i mimo bólu stara uśmiechać? Chciałbyś żyć w takiej niepewności? Ile ty masz lat człowieku? Pięć? Nie możesz w końcu czegoś postanowić, postawić sprawy jasno? Boże, krzywdzisz sam siebie.
- Marco ja naprawdę chcę jej to powiedzieć, chcę się przełamać, ale boję się że znowu coś spieprzę, że ją zranię.
- Nie bardzo rozumiem - Reus zmarszczył brwi i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Chodziliśmy kiedyś ze sobą - powiedziałem na co mój przyjaciel wybałuszył już na starcie oczy ze zdziwienia. - Mieszkała z rodzicami na obrzeżach Memmingen, często przyjeżdżała do miasta. Poznaliśmy się w jakimś centrum handlowym. Wpadła na mnie znienacka i wylała kawę na nowe buty. Pamiętam jaki byłem wtedy wściekły. Zaprosiła mnie w ramach rekompensaty na ciastko. Trochę porozmawialiśmy, pośmialiśmy się i oczywiście wymieniliśmy numerami, a potem jakoś wyszło, że się w niej zakochałem.
Byliśmy razem bardzo szczęśliwi, kochałem ją. Niestety nadszedł ten nieszczęsny rok 2009. Zacząłem współpracę z Borussią, więc musiałem wyjechać. Byliśmy cholernie nieszczęśliwi, myśląc o długiej rozłące. Wiedziałem, że będzie ciężko, jednak obiecałem częste przyjazdy, telefony, spotkania. Pierdolenie w bambus. Co z tego, że obiecałem, jak nie dotrzymałem słowa? Zadzwoniłem kilka razy, odwiedziłem ją i na tym się skończyło. Wdrożyłem się w świat show-biznesu i całkiem o niej zapomniałem. Byłem młody, głupi, nieodpowiedzialny i nie godny takiej kochającej dziewczyny. Ona wiernie czekała i wypłakiwała z tęsknoty oczy w poduszkę, gdy ja w tym czasie lizałem się z panienkami w klubie. Zraniłem ją rozumiesz? Cholernie ją zraniłem i nie wiem jak poprowadzić to wszystko do przodu. Nie wiem czy ona zaufa mi drugi raz, da kolejną szansę. Nie chcę by to cierpienie powróciło. Gabrysia zasługuje na szczęście.
Widzisz to zdjęcie? - spytałem, podając mu fotografię z Czarnogóry, na co chłopak skinął twierdząco głową. - Ta prośba o chodzenie ma być bardziej oficjalna i spektakularna, musisz mi pomóc...


________________________________________________________________________

Przepraszam mordki, że tak późno dodaję, ale naprawdę nie miałam innej możliwości. Nie dość, że rozpoczęcie roku nadeszło to jeszcze rozwalił mi się zasilacz od laptopa, który leżał rozładowany w biurku :C Tekst powyżej jest nudny jak flaki z olejem, wiem. Postaram się poprawić jakoś w najbliższym czasie.
Mam nadzieję, że nadal jest ze mną te kilka osób, które czyta te wypociny i komentuje :)
Postaram się po nadrabiać zaległości u was i wyrazić opinii na temat waszych rozdziałów, ale najpierw muszę ogarnąć się ze szkołą. Kompletnie nie dociera do mnie, że w przyszłym roku mam egzamin. Już na starcie zapowiadają nam powtórki, testy, kartkówki, projekty. Głowa mnie boli jak o tym pomyślę.
Rozdziały postaram się dodawać co sobotę, trzymajcie się ciepło kochane. Buziaki ;*


środa, 4 września 2013

Quick information :c

Kochane! Przepraszam was za tak długą przerwę w rozdziałach. Niestety ładowarka od mojego laptopa zepsuła się i nie mogę przez to właczyc komputera :< Postaram się w krotkim czasie zredukować tę usterkęi dodać odcinek. Teraz pisze na telefonie, jednak jest to bardzo niewygodne i trudne w opublikowaniu dluzszego tekstu. Z góry bardzo przepraszam. Do konca tego tygodnia postaram sie cos wymyslic.
Kocham was, Sognante :*